Tegoroczny kryzys światowy, spowodowany pandemią COVID-19 uzmysłowił nam, jak istotna jest możliwość komunikacji, a w razie potrzeby również zakupów, pracy i edukacji na odległość. Jednocześnie mogliśmy się przekonać, że obecna sieć bezprzewodowa nie jest w stanie w pełni sprostać dzisiejszym wymaganiom, a co dopiero mówić o przyszłości i dalszym rozwoju. Między innymi dlatego, wiele państw na świecie zdwoiło wysiłki w celu szybszego uruchomienia 5G. W związku z tym, powróciła także dyskusja na temat bezpieczeństwa nowej technologii, co niestety wpłynęło także na wzmożenie aktywności jej przeciwników.
Główne zastrzeżenia sceptyków technologicznych dotyczą związanego z 5G pola elektromagnetycznego. Na łamach naszego bloga już niejednokrotnie poruszaliśmy ten temat i wykazywaliśmy, dlaczego nie powinniśmy mieć obaw z tym związanych. Na przykład dlatego, że PEM jest zjawiskiem całkowicie naturalnym i wszechobecnym[1], a prowadzone na całym świecie wieloletnie badania na ten temat nie wykazały powodów do strachu.
Dodatkowo, w oparciu o opinie wykwalifikowanych ekspertów, skonstruowano odpowiednie przepisy i normy, dzięki którym nasze zdrowie jest bezpieczne.[2] Niestety, nadal wiele osób manipuluje informacjami oraz rozprzestrzenia kłamstwa, aby przekonać ludzi o zagrożeniach ze strony rozwijających się technologii. Ludzie ci potrafią wymyślać nawet najbardziej kuriozalne teorie (np. że to 5G stoi za rozprzestrzenianiem koronawirusa przez Billa Gates’a w celu depopulacji naszej planety) i czynią to zazwyczaj dla własnych korzyści. Osobom rozprzestrzeniającym teorie spiskowe najczęściej chodzi o popularność i rozpoznawalność, a czasami po prostu chcą „namieszać”.
Niejednokrotnie straszą oni szkodliwością PEM wyłącznie dla zysku, aby następnie zarobić na sprzedaży różnego rodzaju gadżetów, które rzekomo mają chronić ich posiadaczy. Trudno uwierzyć, jak kreatywni potrafią być naciągacze, żerujący na ludzkim strachu i niewiedzy.
Prawie jak mistyczne artefakty
Wśród dostępnych na rynku ogólnym gadżetów, które mają działać ochronnie przed promieniowaniem elektromagnetycznym, prym wiodą tak zwane odpromienniki czy inaczej – antyradiatory. To dość szeroka kategoria, a ceny takich „zabezpieczeń” wahają się w zależności od rodzaju i modelu. Weźmy na przykład tzw. orgonity, od pseudonaukowego terminu – orgon, oznaczającego ezoteryczną energię lub hipotetyczną uniwersalną siłę życiową[3]. Brzmi mistycznie prawda?
W praktyce to jedynie całkiem ładne bibeloty, często w formie piramidy, choć ich twórcy nie są wybredni jeśli chodzi o kształty, a także ich generalny wygląd. Najczęściej są to różnorodne kamienie, minerały, piórka, pyłki i uformowane w jakieś kształty druciki, zatopione w ceramice lub szkle. Można je nabyć zarówno w wersji stacjonarnej (np. do postawienia na stole), jak również osobistej, np. jako zawieszka lub breloczek. Czasami jest to po prostu mała, kilkucentymetrowa kulka lub kostka z ceramiki albo nieduży kawałek zwykłego kryształu górskiego. Jakie jest ich teoretyczne zadanie? Sprzedający najczęściej obiecują takie cuda, jak oczyszczanie i transformacja negatywnej energii, lepszy sen, harmonia duchowa (cokolwiek ma to znaczyć) i dodatkowo neutralizacja „rakotwórczych fal emitowanych przez urządzenia elektroniczne”.
Oczywiście, jest to przykład przeinaczania oficjalnych faktów. Choć PEM umieszczono na liście rzeczy sprzyjających powstawaniu nowotworów, to widnieje tam wśród takich produktów, jak aloes czy warzywa piklowane, a tych się raczej nie boimy. Z kolei pozostałych, wspaniałych obiecywanych właściwości, nie trzeba raczej komentować. Podsumowując, pomiędzy orgonitami a zwykłymi ozdobami jest tylko jedna, zasadnicza różnica, a mianowicie cena. Za ten niewielki kawałek szkła czy ceramiki trzeba zapłacić nawet do 200 złotych, a większe okazy (co nie znaczy duże, bo mające zaledwie kilkanaście centymetrów) potrafią kosztować około 400zł. Spora cena za zwykłą figurkę.
Kto nie lubi naklejek?
Drugim popularnym rodzajem odpromienników są naklejki na smartfony, które mocuje się na obudowie urządzenia lub bezpośrednio na baterii. Ich głównym „zadaniem” jest ochrona przed „szkodliwym polem elektromagnetycznym z urządzeń elektronicznych”, przy czym oczywiście nie zapomina się wspomnieć m.in. o elektrosmogu. Należy jednak wiedzieć, że coś takiego z naukowego punktu widzenia w ogóle nie istnieje i jest to jedynie potoczne wyrażenie stworzone przez sceptyków sieci komórkowych, aby (przez połączenie pojęć elektromagnetyzmu i smogu) wywołać negatywne skojarzenie w stosunku do nowej technologii[4].
Dodatkowo, równie często używa się terminu nadwrażliwość elektromagnetyczna, jednak już udowodniono, że jest to przypadłość psychosomatyczna i nie jest w rzeczywistości efektem oddziaływania PEM[5]. Jak gdyby tego było mało, to sprzedawcy naklejek antyradiacyjnych obiecują jeszcze: synchronizację półkul mózgowych, leczenie migren, poprawę „jasności myślenia” i… zwiększenie libido. Ciekawe, taka mała naklejka, a tyle niesamowitych zastosowań.
Do trzech razy sztuka
Jeśli wydaje się, iż powyższe figurki i naklejki robią wrażenie, to czas na trzecie miejsce na liście antyradiatorów. Trzeba przyznać, że kawalkada cudów przedstawianych przez producentów tych urządzeń robi naprawdę duże wrażenie, ale po kolei. Kolejny rodzaj „neutralizatorów szkodliwego promieniowania”, to urządzenia najczęściej przypominające wyglądem kompas z dołączonym światełkiem. Teoretycznie, „transformują one fale w naszym otoczeniu”.
Według jednego z producentów, to „lecznicze” światełko LED-owe tworzy dwudziestometrowy „klosz” wokół użytkownika i sięga atmosfery okołoziemskiej. Jakby tego było mało, sprzedawcy twierdzą, że takie gadżety potrafią niemal wszystko. Niwelują nie tylko oddziaływanie pola elektromagnetycznego, ale i „niekorzystne promieniowanie”: żył wodnych, figur (np. gwiazd pięcioramiennych), kształtów, kwiatów, niektórych zwierząt (np. węży), wypchanych ptaków, „zasysających energię kątów”, a nawet piór pawich, ale gdy jest ich „więcej niż jedno”. To jednak nie koniec. Urządzenie rzekomo poprawia sen, wzmacnia odporność, neutralizuje elektrosmog i hamuje rozwój bakterii. Mało? To dorzućmy jeszcze wspomaganie leczenia raka, nerwic, depresji, bezpłodności, grzybicy, alergii, migreny, reumatyzmu, chorób nerek i płuc, a nawet nocnego moczenia się. Cóż…
Aby sprawiedliwości stało się zadość…
Wśród wielu produktów o wątpliwym zastosowaniu, na rynku znajdziemy również skuteczne rozwiązania, chroniące przed negatywnym wypływem promieniowania elektromagnetycznego. Zostały one skonstruowane głównie z myślą o obiektach medycznych i miejscach pracy (np. zakłady energetyczne), w których emitowane jest promieniowanie o natężeniu i częstotliwościach mogących wywołać niekorzystne skutki dla organizmu.
Dobrym przykładem są choćby pracownie rentgenowskie. Krótkotrwała ekspozycja na skoncentrowaną wiązkę promieni X (nazywanych inaczej rentgenowskimi) nie odbije się negatywnie na naszym zdrowiu, do tego pozwoli na przeprowadzenie skutecznego badania. Problem pojawia się jednak w przypadku osób pracujących w takich miejscach, które są wystawione na stałą ekspozycję na silne promieniowanie. W tym celu właśnie, powstały materiały oraz obiekty będące zabezpieczeniem w takich sytuacjach. Stosuje się je m.in. w budownictwie i kombinezonach ochronnych, a coraz częściej również w przedmiotach użytkowych.
Niestety, niektórzy producenci i dystrybutorzy tego typu rozwiązań, również postanowili skorzystać na powszechnej nagonce na nadchodzącą, piątą generację sieci bezprzewodowej. Dlatego też, reklamując swoje produkty (jak np. maty pod laptopy, prześcieradła, farby czy zasłony) powielają oni slogany głoszące o szkodliwości urządzeń elektronicznych i 5G, a wszystko to w celu zwiększenia sprzedaży i wpływów.
Sedno sprawy leży jednak w tym, czy jako zwykli użytkownicy współczesnej technologii potrzebujemy tych rozwiązań? Należy przede wszystkim wziąć pod uwagę fakty: brak szkodliwości PEM związanego z bezprzewodową transmisją danych, liczne regulacje prawne i stałą kontrolę przestrzegania ustalonych norm, a także świadomość manipulacji ze strony sprzedawców. Odpowiedź wydaje się oczywista. Nie ma większego sensu wydawać funduszy na coś, co w życiu codziennym nie zapewni nam ochrony, bo generalnie nie ma przed czym.
Wszystko w ramach rozsądku
Powyższe przykłady, to oczywiście nie jedyne dostępne w sprzedaży „ochraniacze” przed PEM. Jednak takie zjawiska, jak czepek ze zwykłej folii aluminiowej za ponad sto złotych, czasami po prostu trudno skomentować. Nikt nie mówi, że promieniowanie elektromagnetyczne nie może wpływać niekorzystnie, ponieważ praktycznie wszystko może być użyte w sposób szkodliwy. Nie możemy jednak dać się zwariować i powinniśmy skupić się na faktach.
Ogień daje nam ciepło, światło i pozwala przygotowywać pokarmy, jednak nieokiełznany niszczy i zabija. Woda z kolei jest nam niezbędna do życia, co nie znaczy, że nie możemy w niej utonąć. Tak samo jest z elektromagnetyzmem. Dlatego właśnie od lat prowadzone są badania nad wpływem pola elektromagnetycznego na ludzki organizm, a obowiązujące normy wytycza się na podstawie naukowych doniesień i opinii światowych ekspertów. Z kolei umiejętne wykorzystywanie tego zjawiska praktycznie każdego dnia ułatwia nam funkcjonowanie, a nawet ratuje ludzkie zdrowie i życie.
Nie dajmy się więc zastraszyć i naciągać twórcom wszelkich „niesamowitych” urządzeń do ochrony przed promieniowaniem elektromagnetycznym i innymi, często nawet nieistniejącymi, zjawiskami. Nie powiększajmy też portfela osobom żerującym na ludzkich lękach i braku dostatecznej wiedzy. Straszą oni różnymi przypadłościami i chorobami oraz obiecują cuda tylko po to, aby zarobić na sprzedaży swoich wymyślnych specyfików i urządzeń. Niegdyś, takie osoby nazywano dobitnie – szarlatanami.
Źródła:
[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Pole_elektromagnetyczne
[2] https://www.gov.pl
[3] https://pl.wikipedia.org/wiki/Orgon_(hipoteza)
[4] https://pl.wikipedia.org/wiki/Elektrosmog
[5]http://www.imp.lodz.pl/upload/oficyna/artykuly/pdf/full/2009/3_2009/MP3_2009_Sobiczewska.pdf