Pod koniec lipca ruszył długo oczekiwany projekt SI2PEM! Wiadomo, pandemia opóźniła co tylko mogła, ale szczęśliwie wreszcie wszyscy(!) możemy korzystać z „Systemu Informacyjnego o Instalacjach Wytwarzających Promieniowanie ElektroMagnetyczne”. Ale po co to komu?
Informacja jako wartość dla społeczeństwa
Zacznę ideowo zanim przejdę do technikaliów – publiczny dostęp do informacji to sprawa ważna dla nas wszystkich, jako obywateli tworzących społeczeństwo obywatelskie! Niezależnie, czy mówimy o pomiarach środowiskowych (poziom PEM, natężenie promieniowania jonizującego, stężenie pyłów zawieszonych w powietrzu, jakość wody w kranie, obecność antybiotyków w mięsie…), o procesie legislacyjnym (od kogo wyszedł projekt ustawy, kto i kiedy zgłosił jaką poprawkę, kto jak głosował…), czy o obsadzaniu stanowisk w urzędach i spółkach (jacy byli kandydaci, kto był w komisji, jaki był przebieg i wynik obrad, dlaczego ta osoba wygrała…) – brak dostępu do informacji jest polem do nadużycia. Nawet jeśli w rzeczywistości wszystko jest w porządku, to z tyłu głowy pojawia się ta natrętna myśl „ale czy na pewno?”, „dlaczego mam im ufać?”, „na jakiej podstawie twierdzą, że jesteśmy bezpieczni?” i tak dalej… I często historia pokazywała, że skoro dostęp do danych ma tylko kilka osób, to łatwo niewygodne dane (czy podpisy na liście głosujących) zgubić, albo wprost – sfałszować. Gdzieś ktoś ma wiedzę – to czemu się nią nie podzielił? Brak dostępu do informacji może prowadzić zarówno do tzw. błędów pierwszego, jak i drugiego rodzaju. Który jest który?
Błąd pierwszego rodzaju to inaczej wynik fałszywie pozytywny – wierzymy w coś, czego nie ma. Zdrowa osoba ma dodatni wynik testu na koronawirusa, facet dowiaduje się, że jest w ciąży, czujemy się źle przez zbyt duże PEM w mieszkaniu, mimo, że jest takie samo jak na ulicy…
Błąd drugiego rodzaju to inaczej wynik fałszywie negatywny – nie wierzymy w coś, co istnieje. Chora osoba myśli, że jest zdrowa, ciężarna nie wie, że jest w ciąży (test był wadliwy lub źle wykonany), stoimy obok źródła promieniotwórczego i czujemy się bezpiecznie (nie wiemy, że zasilacz w Geigerze się rozładował…), choć właśnie pochłonęliśmy śmiertelną dawkę, albo mierzymy PEM i cieszymy się niskim wynikiem, nie wiedząc, że nasz miernik mierzy inną częstotliwość niż ta, która przekracza normy…
Zarówno informacja, że jest dobrze, jak i informacja, że jest źle – jest cenna, jeśli jest prawdziwa, bo rzetelna informacja jest podstawą do racjonalnego działania. To wracamy teraz do PEM – skąd mam wiedzieć, czy stacja bazowa za moim oknem nie „usmaży mi mózgu”, gdy operator odpali ją na pełną moc?! Albo jak nie zaliczyć wpadki jako „bohater” walczący z 5G, który szlifierką kątową wziął się za ścinanie masztu 4G? :p
SI2PEM – wreszcie wiem jaki jest PEM
Odpowiedzią na te wątpliwości jest ogólnopolski System Informacyjny o Instalacjach Wytwarzających Promieniowanie ElektroMagnetyczne. Chcesz wiedzieć, gdzie są zlokalizowane stacje bazowe? Klik – masz wszystko na mapie. Poniżej obrazek Warszawy:
Chcesz wiedzieć, czy ten maszt za oknem z antenami służy telefonii komórkowej czy naziemnemu sygnałowi telewizyjnemu DVB-T? Klik – i widzisz na Pałacu Kultury inną ikonkę. Chcesz sprawdzić jakie są wyniki pomiarów PEM wokół tej konkretnej stacji? Klikasz na punkty pomiarowe wokół niej – i nie tylko dowiadujesz się jakie było natężenie PEM, ale też skąd pochodzą pomiary (pomiary operatora czy pomiary instytucji monitorującej środowisko?). A to nie wszystko!
Każdą stację można sprawdzić również pod kątem tego jaki operator z niej nadaje oraz jakie technologie są stosowane (UMTS? LTE? New Radio z 5G?), na jakich pasmach częstotliwości – wraz z numerami „pozwolenia radiowego”. Krótko mówiąc, mamy publiczny dostęp do pełnej informacji:
To, że SI2PEM „gromadzi wyniki pomiarów PEM w środowisku wraz z informacjami na temat lokalizacji i parametrów urządzeń nadawczych, działających na częstotliwościach radiowych w cywilnych pasmach licencjonowanych (w tym stacji bazowych telefonii komórkowej)” to nie wszystko. Przecież pomiary są z natury rzeczy „punktowe”, czyli dokonywane w skończonej liczbie miejsc – ale skąd wiedzieć co się dzieje metr obok?
Temu służy zakładka „symulacje” – na bazie wszystkich dostępnych pomiarów i informacji o sieci, można modelować rozkład natężenia w dowolnym miejscu w Polsce z dokładnością do pojedynczych metrów!
Mam wiedzę – nie mam strachu
W publicznym dostępie do danych widzę dużą wartość – posłużę się przykładem innego krajowego monitoringu. Państwowa Agencja Atomistyki odpowiada za monitoring radiacyjny kraju – mamy system stacji pomiarowych mierzących natężenie promieniowania gamma, mamy stacje zasysające powietrze i oznaczające ilość izotopów w powietrzu, mamy laboratoria mierzące zawartość izotopów w wodzie, w pożywieniu, w glebie. Do opracowanych wyników tych pomiarów wszyscy mamy dostęp poprzez Raport Roczny Prezesa PAA, a na bieżąco na stronie PAA. Efekt? Gdy tylko w mediach pojawiają się nagłówki „Alert! Śmiercionośna chmura nadciąga z Belgii/Ukrainy/Japonii/San Escobar”, to zamiast lecieć do apteki po płyn Lugola (który nic Ci nie da na skażenie cezem :p), to wchodzimy na stronę i sprawdzamy, czy rzeczywiście w systemie monitoringu stacje na mapie zaczynają kolorować się na czerwono…
Wiedza jest najlepszym lekiem na strach – a biorąc pod uwagę, że pomiary pól elektromagnetycznych są trudne i praktycznie nie da się ich dobrze zrobić amatorsko (o czym pisaliśmy w niedawnym artykule tutaj) , tym ważniejsze jest abyśmy mogli sami sprawdzić wyniki pomiarów dostarczone przez profesjonalne laboratoria.
Źródła:
https://www.gov.pl/web/paa/sytuacja-radiacyjna
https://www.gov.pl/web/paa/raport-prezesa-panstwowej-agencji-atomistyki-za-2020-r