plaża

Krynica Morska i zasięg telefonii komórkowej – na czym polega problem?

Przez dwa miesiące w roku Krynica Morska to najważniejsza destynacja plażowiczów. Wszyscy się już przyzwyczailiśmy, że w XXI wieku obowiązkowy zestaw plażowicza, prócz parawanu, ręcznika i kąpielówek, obejmuje również smartfon. To oznacza, że dzisiaj do plażowania potrzebna jest nie tylko pogoda. Potrzebny jest też zasięg telefonii komórkowej.

W XXI wieku włodarze miejscowości turystycznych powinni zdawać sobie sprawę z tego, że zasięg sieci komórkowych jest dla nich równie cenny jak słoneczna pogoda. Ale nie zawsze tak jest. Przykładem może być Krynica Morska. Od czasu, kiedy w 2019 roku zdemontowano należący do Urzędu Morskiego maszt radiowy wraz z działającymi na nim antenami stacji bazowych, zasięg w Krynicy Morskiej istotnie się pogorszył. Od tego też momentu trwają próby poprawienia tej sytuacji.

Niestety wygląda na to, że nikt nie traktuje sprawy poważnie. Z jednej strony władze miasta chciałyby lepszego zasięgu dla turystów, a z drugiej strony inwestycje operatorów zatrzymują się już na wstępnym etapie ich planowania. Z dwóch powodów: pierwszy z nich to „Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego”, a drugim jest ochrona konserwatorska zabytków. Bez realnego wsparcia ze strony Urzędu Miasta w pozyskaniu odpowiedniej nieruchomości, turyści, ale także mieszkańcy czy nawet służby, nadal będą mieć poważny problem w miesiącach letnich.

Nie tylko Krynica Morska ma problem

Uczciwie należy zaznaczyć, że Krynica Morska nie jest tu niechlubnym wyjątkiem. Podobne sytuacje mają miejsce choćby w rejonie Słowińskiego Parku Narodowego czy w Krakowie, gdzie władze miasta i podległych mu spółek z uporem godnym lepszej sprawy wypowiadają albo nie przedłużają umów dzierżawy pod istniejące maszty. Zasięg? Na co to komu. Kiedyś nie było i też ludzie jakoś żyli. A co z tymi, którzy nie przeżyją, bo nie będzie można wezwać karetki z powodu braku zasięgu? O tym, jak ważna jest sprawna telekomunikacja, szczególnie w trudnych czasach, pisaliśmy na naszym blogu w artykule „Łączność w dobie kryzysu – jaka jest jej rola i czy grozi nam utrata dostępu do sieci telekomunikacyjnych”.

Należy zdać sobie sprawę z tego, że w wielu miejscowościach turystycznych tzw. „efekt sylwestra” występuje nie przez jedną noc, a przez cały sezon. Sieć powinna być tak zwymiarowana, aby była w stanie obsłużyć zwiększone zapotrzebowanie na ruch, oczywiście z uwzględnieniem kryteriów ekonomicznych. Nie sztuką jest postawić 20 stacji bazowych, w których przez 10 z 12 miesięcy w roku nic się nie będzie działo, za to przez 2 miesiące będą zapewnione usługi z najwyższymi parametrami, jakie oferuje dana technologia. Taki efekt można osiągnąć tylko przy wykorzystaniu publicznych pieniędzy.

W większości przypadków problemy z zasięgiem wynikają z ograniczeń pojemności sieci albo odległości terminala od stacji bazowej. Zacznijmy od tego drugiego – to sytuacje, w których nasz telefon widzi sygnał stacji bazowej (np. jedna kreska), ale nie możemy wykonać połączenia. Dlaczego? Bo jesteśmy, jak to się mówi branżowo, „uplink limited” – czyli sygnał z naszego telefonu nie jest w stanie skutecznie i czytelnie dotrzeć do odbiornika stacji bazowej, zostać przetworzony i przesłany dalej do naszego rozmówcy. Jest po prostu za słaby. Należy pamiętać, że najsłabszym ogniwem w nomen omen łańcuchu połączeń jest właśnie smartfon.

Zasięg to nie jest prosta sprawa

Odległość od stacji bazowej ma znaczenie. Eksperci powtarzają to jak mantrę: im bliżej stacji, tym lepszy sygnał i tym mniejsza moc nadajnika naszego telefonu. A w efekcie mniejsza ekspozycja na pole elektromagnetyczne. Ale co najważniejsze – zwiększa to szanse na uzyskanie połączenia w sytuacji, w której naprawdę go potrzebujemy.

telefon na plaży

Drugi problem – ograniczenie pojemności. Każda stacja bazowa, niezależnie od technologii, w jakiej pracuje – czy to GSM, UMTS, czy też LTE albo 5G – potrafi obsłużyć skończoną liczbę połączeń jednocześnie. Co ważne, przez połączenie należy rozumieć zarówno połączenia głosowe, jak i sesje transmisji danych. W świadomości wielu z nas stacja bazowa przenosi jednocześnie tysiące połączeń. Albo i więcej. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana: kilka lat temu amerykańska Federalna Komisja Łączności FCC określiła, że średnio stacja bazowa przenosi 30 jednoczesnych połączeń głosowych i 60 jednoczesnych sesji transmisji danych. Zatem nie tysiące, a jedynie kilkadziesiąt.

Ponieważ pokrywa się to jeszcze z innymi danymi, które musi obsłużyć stacja GSM, realnie można mówić zwykle o 14 do 28 jednoczesnych połączeń głosowych. Te średnie liczby ulegają zwiększeniu poprzez zaimplementowane mechanizmy optymalizacji ruchu (jednoczesne połączenie dla nas, jako użytkownika, to co innego niż dla stacji). Sytuację polepsza również wprowadzenie nowych generacji technologii komórkowych, jak 5G, gdzie liczba jednoczesnych sesji znów rośnie. Niemniej widać jak w soczewce, że jedna, nawet najlepiej wyposażona stacja bazowa nie jest w stanie efektywnie obsłużyć kliku tysięcy plażowiczów. I wtedy zaczynają się problemy.

A co z telefonami alarmowymi?

Te problemy niekiedy zaczynają być naprawdę poważne. W tym miejscu warto wspomnieć o połączeniach alarmowych 112. Mechanika zestawiania połączenia na numer 112 obejmuje nadanie mu najwyższego priorytetu – takie połączenie będzie zrealizowane nawet, jeśli stacja bazowa jest całkowicie „zapchana”. Ale nie ma szans, żeby zostało zrealizowane w sytuacji, gdy terminal jest na tyle daleko od stacji bazowej, że nie może nawiązać z nią połączenia.

Wiele z powyżej opisanych sytuacji nigdy nie miałoby miejsca, gdyby włodarze miast i miasteczek wreszcie zrozumieli, jak ważny dla wszystkich jest nieprzerwany i nieograniczony dostęp do usług telekomunikacyjnych. Gdyby zrozumieli, że obecność masztu w ich mieście nie tylko nie ogranicza możliwości, ale je tworzy. Gdyby zrozumieli, że obecność masztu nie spowoduje depopulacji ich wyborców, a niektórym z nich może uratować życie. Bo dzięki niemu będzie można się szybko dodzwonić na numer alarmowy i wezwać pomoc.

Ci, którzy mówią, że w przeszłości masztów nie było i się żyło normalnie, niech sobie przypomną, jak to kiedyś było. Gdy w przypadku nagłej choroby lub wypadku trzeba było biec do wsi obok, bo tam była placówka pocztowa z telefonem. Głowy niektórych tkwią ciągle w XX wieku. Warto się rozejrzeć dookoła, bo sporo od tamtego czasu zmieniło się już na lepsze.

Stacje bazowe wciąż wzbudzają kontrowersje wśród lokalnych społeczności. Niekiedy słyszy się zarzuty, że maszty telefonii komórkowej stanowią zagrożenie i nikt ich nie sprawdza. A jak to wygląda w rzeczywistości? Polecamy lekturę naszego tekstu „Stacje bazowe – bezpieczne i pod kontrolą”.

Źródło: gov.pl/Michał Połzun