Blackout to słowo ostatnio odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Polakom przypomniały się słusznie minione czasy, gdy przerwy w dostawie prądu były czymś normalnym, a nawet codziennym. Ale żyjemy już w innych czasach. Większości z nas ciężko wyobrazić sobie kilka godzin, a co dopiero dni, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, z bliskimi, bez internetu. Czy awaria prądu automatycznie oznacza odcięcie nas od tych zdobyczy cywilizacji?
Ostatnie lata bardzo mocno zmieniły nasze postrzeganie rzeczywistości. Przede wszystkim pandemia Covid-19 pokazała społeczeństwom jakie szczęście mieliśmy, żyjąc w świecie, w którym nauka wyeliminowała ogromną część zagrożeń epidemiologicznych. Ostatnie dekady żyliśmy prawie zupełnie wolni od trosk, które były codziennością naszych przodków. Na skaleczenia nie zagniatamy już chleba z pajęczą siecią, tylko przyjmujemy zastrzyk przeciwtężcowy, a nazwa „Variola Vera” skojarzy się nam raczej z designerskim meblem, a nie ospą prawdziwą, pierwszą chorobą eradykowaną przez powszechne szczepienia.
Pandemia udowodniła też coś innego – okazało się jak ważna jest nowoczesna telekomunikacja, która zapewniła dostęp do zdalnej pracy, edukacji i rozrywki. To umożliwiło społeczeństwom przetrwanie najtrudniejszych momentów pandemii i, wbrew niektórym obiegowym opiniom, przejście przez ten kryzys w miarę suchą stopą. Ostatnie miesiące równie mocno wpłynęły na nasze życie. Wojna w Ukrainie, a także związany z nią kryzys uchodźczy, jeszcze mocniej uwydatniły znaczenie sieci telekomunikacyjnych. Jedynie błyskawiczny i skoordynowany wysiłek operatorów, którzy dostarczyli na granicę mobilne stacje bazowe, pozwolił uniknąć jeszcze większej tragedii. O tym wyścigu z czasem można przeczytać na naszym blogu w tekście „Ostatnio polscy operatorzy zjednoczyli się w jednym celu: utrzymania łączności na granicy oraz w Ukrainie”.
Czy blackout oznacza brak kontaktu?
Teraz, sześć miesięcy po ataku Rosji na Ukrainę, w ludziach narasta świadomość kolejnego potencjalnego wielkiego problemu. Po raz pierwszy od wielu lat zaczynamy się martwić, że w przyszłości mogą wystąpić przerwy w dostawie prądu. Kiedyś normalna sytuacja, dziś horror nie do opisania. Czy blackout oznacza, że nie będziemy się w stanie z nikim skontaktować?
Niewątpliwie zasoby telekomunikacyjne należą do infrastruktury krytycznej. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć jak ważna jest rola łączności w sytuacji kryzysowej. To dlatego próby jej niszczenia muszą być traktowane jako sabotaż i być ścigane z całą surowością prawa. Ale to też sprawia, że operatorzy muszą dopilnować, by infrastruktura telekomunikacyjna działała bez względu na okoliczności. To oznacza, że wszystkie stacje bazowe, centrale i inne kluczowe elementy powinny działać nawet w przypadku odcięcia od sieci energetycznej. Na szczęście telekomy w Polsce traktują to zobowiązanie bardzo poważnie.
Co ciekawe robią to, mimo że nie wynika to literalnie z przepisów prawa, a konkretnie – z rozporządzenia Ministra Łączności z dnia 21 kwietnia 1995 roku w sprawie warunków technicznych zasilania energią elektryczną obiektów budowlanych łączności. Z przyczyn oczywistych nie jest ono w pełni adekwatne do współczesnych masztów telekomunikacyjnych, których w momencie pisania tego prawa jeszcze nie było (z wyjątkiem istniejącej już wówczas sieci NMT450, która zapisała się w masowej świadomości dzięki kultowym „cegłom” Centertela). Są plany, żeby temat awaryjnego zasilania infrastruktury telekomunikacyjnej poddać rygorystycznej regulacji, ale warto pamiętać, żeby nie wylać przy tym dziecka z kąpielą.
Zależy nam przecież, by zapewnić jak najlepsze działanie sieci telekomunikacyjnych w przypadku awarii prądu, a nie doprowadzić do wyłączenia istniejących stacji bazowych z powodu niemożności spełnienia nadmiernie wyśrubowanych norm. Szczególnie w sytuacji, gdy budowa nowych masztów w Polsce ciągle napotyka przeszkody, a przez to są miejsca w Polsce, w których istnieje realny problem z zasięgiem.
Wszystkie maszty telekomunikacyjne posiadają zasilania awaryjne
Wygląda na to, że choć obecnie stawiane stacje bazowe teoretycznie nie muszą posiadać zasilania awaryjnego, to wszystkie… je mają. Powszechna praktyka jest taka, że wszystkie maszty telekomunikacyjne w Polsce są zabezpieczone na wypadek braku prądu. Zazwyczaj jest to zasilanie bateryjne, niekiedy są to też agregaty prądotwórcze. W rzeczywistości nie ma w Polsce stacji bazowej, która nie byłaby w stanie działać bez prądu przez przynajmniej kilka godzin.
Dotyczy to przede wszystkim masztów stosunkowo mniej ważnych – kolejnych stacji bazowych na mocno zurbanizowanych obszarach, itd. Jednak statystycznie co czwarta stacja ma wyższy status i to one są oczkiem w głowie operatorów. Zapewniają zasięg na dużym terenie, są ważnymi elementami sieci i infrastruktury krytycznej państwa, a więc nie można sobie pozwolić na ich awarię. Takie stacje często wyposażone są w zdublowane linie zasilające podłączone do dwóch różnych stacji transformatorowych. To zapewnia zasilanie obiektu w przypadku lokalnych klęsk żywiołowych: wichur, powodzi itp. Oprócz tego wyposażone są w agregaty prądotwórcze i mogą działać przez wiele godzin, a w przypadku, gdy będzie dowożone paliwo – w zasadzie w nieskończoność.
Warto w tym miejscu wspomnieć niesamowitą historię z oblężonego Mariupola, gdzie ostatnia stacja bazowa w mieście przez wiele dni utrzymywana była w trybie awaryjnym przez bohaterskich inżynierów, którzy mimo ostrzału codziennie dostarczali paliwo do agregatu. Mieszkańcy z całego miasta schodzili się pod siedzibę operatora, gdzie mieli często jedyną możliwość skontaktowania się z bliskimi. Ostatecznie stacja w końcu zamilkła, ale nie brakuje doniesień z Ukrainy, gdzie nawet na terenach okupowanych przez Rosjan ukraińscy rolnicy potrafią dowozić paliwo do agregatów, by choćby na chwilę uruchomić ukraiński maszt telekomunikacyjny. Więcej o tej fascynującej historii można przeczytać na blogu „Na fali nauki” w tekście „Ostatnia stacja bazowa w Mariupolu”.
W razie blackoutu dziesiątki tysięcy litrów paliwa
Ale infrastruktura telekomunikacyjna to nie tylko widoczne stacje bazowe. Na zapleczu istnieje cała masa stacji węzłowych, najróżniejszego rodzaju centrali i innych kluczowych elementów, niezbędnych do działania zarówno sieci komórkowych, jak stacjonarnych. W ich przypadku obowiązuje wspomniane już wcześniej rozporządzenie z 1995 roku i jego wymogi są rygorystycznie przestrzegane, często z naddatkiem. Mamy tam do czynienia zarówno z awaryjnym zasileniem bateryjnym, jak i agregatami prądotwórczymi, w tym ogromnymi agregatami stacjonarnymi.
Żeby zatankować „pod korek” przeciętnego dużego operatora, dostarczającego stacjonarny internet w Polsce, potrzeba kilkuset tysięcy litrów paliwa. I mieliśmy do czynienia z takimi sytuacjami w pierwszych dniach wojny w Ukrainie. Jeden z operatorów postanowił na wszelki wypadek zadbać o zapasy dla swoich agregatów i potrzebował aż 80 tysięcy litrów paliwa, żeby w pełni uzupełnić zbiorniki zapasowe. Taki zakup wymagał wówczas pomocy jednej ze strategicznych spółek paliwowych (warto przypomnieć, że na początku marca zakupy paliw były przez pewien czas de facto reglamentowane) i dobrze pokazuje skalę problemu, ale jednocześnie wagę, jaką polskie telekomy do tej sprawy przykładają.
To wszystko pokazuje, że w razie awarii prądu telefonia komórkowa i stacjonarny internet będą generalnie działały. A mimo wszystko możemy nie być w stanie z nich korzystać. Dlaczego? Niestety to my, zwykli użytkownicy, jesteśmy słabym ogniwem. Cóż bowiem z tego, że internet w „kablu” będzie, skoro router Wi-Fi nie będzie funkcjonował z powodu braku prądu. Przeciętny współczesny smartfon rozładuje się mniej więcej po dobie i nie będziemy mogli z niego dzwonić – mimo że sygnał komórkowy będzie. Kiedyś można było dzwonić przez telefon stacjonarny nawet w przypadku blackoutu – niezbędna energia była dostarczają przez kabel razem z sygnałem telefonicznym. Ale my już z telefonii stacjonarnej nie korzystamy i jej w naszych mieszkaniach nie instalujemy.
Operatorzy są gotowi… a my?
W wielu miejscach w Polsce ludzie są, wbrew pozorom, przyzwyczajeni i przygotowani na podobną okoliczność. W wielu domach na polskiej prowincji znajdują się w piwnicach agregaty i inne systemy zasilania awaryjnego. To mieszkańców miast najbardziej przeraża taka perspektywa i oni są w przeważającej większości zupełnie na taką sytuację nieprzygotowani. Może warto zacząć trochę o tym myśleć?
Wszystko wskazuje na to, że czekają nas ciężkie czasy, także jeśli chodzi o energię elektryczną. Paliwa drożeją, rosyjski gaz nie płynie, a na domiar złego nawet rzeki wysychają, przez co pojawia się problem z, wydawałoby się, zupełnie niezależną i niezawodną energetyką atomową. Jeszcze dużo czasu minie, zanim rynek energii się ustabilizuje. Blackout wydaje się być realny, a przynajmniej już nie do końca niemożliwy. Przerwy w dostawie prądu mogą nastąpić, ale warto wiedzieć, że łączność będzie zapewniona. Usługi telekomunikacyjne będą dostarczane, będziemy mieć zasięg w telefonie komórkowym i internet w kablu. To jednak od nas zależy, czy będziemy w ogóle w stanie z niego skorzystać.
Więcej na temat infrastruktury krytycznej i tego, czemu łączność jest tak ważna w sytuacjach kryzysowych, można przeczytać na naszym blogu w artykule „Łączność w dobie kryzysu – jaka jest jej rola i czy grozi nam utrata dostępu do sieci telekomunikacyjnych”.