W „Życiu Kalisza” pojawił się artykuł, który zapewne tylko przez przypadek wylądował w kategorii „Zdrowie”. Po jego lekturze mogę stwierdzić, że właściwsze byłyby kategorie „Humor”, „Pseudonauka” albo „Dezinformacja”. Mam nieodparte wrażenie, że redaktor podpisujący się inicjałami A.W. zebrał z internetu wszystkie wyssane z palca informacje o polu elektromagnetycznym, podlał to sensacyjnym, (pseudo)naukowym sosem i zaserwował swoim czytelnikom.
W trosce o to, żeby po tekście A.W. czytelnicy Życia Kalisza nie nabawili się niestrawności, przygotowałem dla nich coś w rodzaju leku na kłopoty żołądkowe. Lek jest w formie prostego komentarza, łatwo się przyswaja i pomoże przebrnąć przez pseudonaukę bez niestrawności. Zaczynajmy!
Harmonizacja norm PEM
[Życie Kalisza] Od 2020 roku poziom tzw. normy bezpieczeństwa w Polsce mocno złagodzono jednym podpisem ministra. Dopuszczalne natężenie pola zwiększono 9 razy, a dopuszczalną gęstość mocy o 100 razy, po czym sprytnie nazwano to ”harmonizacją”.
Tak, faktycznie po 21 latach od wejścia w życie zalecenia 1999/519/EC w końcu zharmonizowano krajowe, postsowieckie normy PEM, zastępując je europejskimi. Czy to źle? Wręcz przeciwnie, to bardzo dobrze, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki temu możliwy jest rozwój nowoczesnych usług telekomunikacyjnych. Bez nich większość z nas nie wyobraża sobie przecież życia. No bo jak funkcjonować w dwudziestym pierwszym wieku bez możliwości kontaktu z bliskimi, bez Google Maps czy bez płatności zbliżeniowych? Nowe normy sprawiły, że te usługi nadal działają i można je rozwijać.
Po drugie, co może nie jest do końca zrozumiałe dla redaktorów Życia Kalisza, podniesienie norm nie spowodowało zwiększenia pola elektromagnetycznego w naszym otoczeniu. Jak to możliwe? Wyjaśniamy to w tekście o ogólnopolskich pomiarach PEM wykonanych przez Głównego Inspektora Ochrony Środowiska.
Normy dotyczą miejsc dostępnych dla ludzi
[Życie Kalisza] Norma jednak nie mówi ile lat dopuszcza takie natężenie. Możesz np. bezpiecznie włożyć rękę w ogień na sekundę, ale nie na minutę. Jest chyba istotne czy przebywasz w strefie promieniowania 1 dzień czy 20 lat. Tak długiego badania jeszcze nie przeprowadzono, więc właśnie jesteś eksperymentem.
Po pierwsze, normy te dotyczą miejsc dostępnych dla ludności. WSZYSTKICH miejsc dostępnych dla ludzi. Nie trzeba chyba potwierdzać oczywistości, ale w miejscach dostępnych dla ludności przebywają ludzie. Godzinę, dzień, rok, całe życie. Projektując normy uwzględniono przede wszystkim STAŁE przebywanie ludzi. I właśnie dla stałego przebywania ustalono dopuszczalne limity PEM.
Używając analogii przywołanej przez autora artykułu – normy PEM ustalone są na poziomie, który odpowiada włożeniu ręki pod przyjemnie ciepłą wodę. Nie za ciepłą, nie za zimną. Taką w sam raz.
Po drugie – nie prowadzono długotrwałych badań? Ależ oczywiście, że prowadzono! Jednym z nich jest „UK Million Women Study” – brytyjskie badanie prowadzone na niebagatelnej, bo 1,3 milionowej grupie kobiet w Wielkiej Brytanii. Badanie trwało ponad 14 lat. Wynik? Taki, jak w innych, poważnych badaniach, przeprowadzonych do tej pory – pole elektromagnetyczne z telefonii komórkowej NIE SZKODZI. Dziękuję za uwagę, można się rozejść.
[Życie Kalisza] Ponadto normy nie rozróżniają osób elektrowrażliwych, chorych ani dzieci. Dla przykładu: dwie osoby rozmawiają pół godziny przez telefon, ale tylko jedną z nich rozbolała głowa.
Półgodzinną rozmowę przez telefon większość ludzi przypłaci bólem głowy. I to niezależnie czy telefon jest bezprzewodowy, czy nie.
„Niezależne badania” i skutki nietermiczne
[Życie Kalisza] Normy oparto na tym, by ciało człowieka zbyt mocno się nie podgrzało. Jest jednak wiele niezależnych badań, które pokazują, że skutki promieniowania pojawiają się już przy znacznie mniejszym natężeniu niż takim przy którym ciało zaczyna się podgrzewać (tzw skutki nietermiczne). Przypomnijmy, że nasi dziadowie mieli normę promieniowania bliską zera.
Artykuł nie precyzuje o jakie „niezależne badania” chodzi, więc odniosę się do nich dopiero po tym, jak dowiemy się, o jakich badaniach mówimy. Wspomnę tylko, że „niezależne badania” dowodziły skuteczności amantadyny i mniszka lekarskiego w leczeniu infekcji COVID. Może to podobna kategoria „niezależności”?
Swoją drogą skończmy wreszcie z tym mitem „niezależnych badań i naukowców” – wszystkie poważne prace naukowe zawierają deklarację braku konfliktu interesów. Większość „niezależnych badań” już takich deklaracji nie zawiera. Przypadek?
[Życie Kalisza] Tymczasem źródeł tych fal elektromagnetycznych w naszym otoczeniu ciągle przybywa i przybywa. Niedługo to nawet klapa od sedesu będzie się uruchomiała na wi-fi.
Muszę zmartwić autora artykułu. Wpisanie w Google hasła „WiFi toilet seat” pokazuje, że deski sedesowe z WiFi już istnieją.
Matematyczne rozterki
[Życie Kalisza] Po pierwsze zrozum kwadrat odległości
Jeśli telefon komórkowy odsuniesz na odległość 1 metra od ucha, a przy głowie postawisz miernik, to o ile wzrośnie natężenie, gdy przybliżysz smartfon o połowę odległości? Odpowiedź: wzrośnie 4 razy, gdyż wzrasta z kwadratem odległości: 2 razy mniejsza odległość podniesiona do kwadratu daje 4. Jeśli teraz przybliżymy telefon 10 razy, czyli umieścimy niedaleko ucha? To natężenie pola elektromagnetycznego przy głowie wzrośnie 100 razy, gdyż 10 do kwadratu równa się 100. Przybliżając telefon jeszcze bardziej, z początkowej odległości 1 metra do 1 centymetra od ucha, przybliżyliśmy go 100 razy, więc analogicznie natężenie pola wzrośnie teraz 10.000 razy! (1002=10 000)
Po pierwsze – nie „kwadrat odległości” a „prawo odwrotności kwadratu”, czyli prawo mówiące, że natężenie pola elektromagnetycznego w danym punkcie jest odwrotnie proporcjonalne do kwadratu odległości od jego źródła. Nie wiem jaką Alma Mater autor kończył, ale prawdopodobnie nie była to uczelnia techniczna. Jeśli zaś była, to grono pedagogiczne poniosło sromotną klęskę.
Autor proponuje nam ćwiczenie: wpierw trzymamy telefon metr od ucha, potem przybliżamy go o „połowę odległości” – zakładam, że o 50 cm, ale to tylko założenie. Następnie przybliżamy go 10 razy (tu już nie wiadomo czy 10 razy, czyli do 100/10=10 cm, czy dziesięć razy po pół metra, a może jeszcze inaczej?) tylko po to, żeby na samym końcu wylądować w odległości 1 centymetra od ucha. Wtedy natężenie pola ma wynieść 10 000 razy więcej niż w odległości 1 metra.
Mam do autora pytanie – a co, jeżeli zamiast robić te cuda z przybliżaniem na raty i przybliżać go 100 razy, zbliżymy telefon do ucha… tylko raz? Tak jednym ruchem, od razu o metr. Ile będzie wynosić natężenie pola?
Czy można „uciec od promieniowania”?
[Życie Kalisza] Możesz jeszcze bardziej przybliżyć źródło promieniowania – niemal do mózgu, wsadzając sobie słuchawki bezprzewodowe bluetooth do ucha.
Można również przybliżyć źródło promieniowania niemal do żołądka, wątroby, śledziony czy nerek. Wystarczy połknąć słuchawkę bluetooth. Ciekawostka – będzie nadal działać i dalej będzie można uruchomić Spotify i włączyć ulubioną muzykę.
[Życie Kalisza] Zatem pierwsza najważniejsza zasada brzmi: JEŚLI MOŻESZ TO UCIEKAJ jak najdalej od źródła promieniowania.
Najważniejsza zasada brzmi nieco inaczej: JEŚLI MOŻESZ TO UCIEKAJ jak najdalej od pseudonaukowych artykułów.
[Życie Kalisza] Smartfon nawet nie używany, co chwilę wysyła sygnał, by zameldować się w najbliższej stacji bazowej. Najsilniej jednak promieniuje, kiedy jest włączony transfer danych internetowych. Nawet nie używany, wysyła wówczas niemal ciągły silny sygnał.
Autor po raz kolejny dowodzi, że sprawy z zakresu telekomunikacji są mu krańcowo obce. Idę o zakład, że większe pole wygeneruje dwuwatowy telefon GSM niż emitujący 0,2 W terminal LTE.
O co chodzi z tym Wi-Fi?
[Życie Kalisza] Podobnie, gdy w telefonie włączysz ruter, a trochę mniej, gdy bluetooth. Z tych powodów na noc nie kładź telefonu pod poduszkę, a w dzień nie noś w kieszeni.
W domu czy biurze zamiast wi-fi staraj się używać łącza kablowego. Nawet komórkę można podłączyć do kabla ethernet, za pomocą taniego konektora. Jeśli już musisz pracować na domowym wi-fi, to chociaż wyłączaj ruter na noc, gdyż czynny ruter wysyła sygnał praktycznie bez przerwy.
Tak, właśnie po to wynaleziono urządzenia bezprzewodowe, żeby bez wyraźnego powodu podłączać je kablem. Ma to niezaprzeczalny sens.
[Życie Kalisza] Oprócz wymienionych urządzeń możemy być jeszcze atakowani przez wi-fi telewizora, bezprzewodowe głośniki, słuchawki, myszkę bezprzewodową, klawiaturę, laptop, tablet, telefon bezprzewodowy, elektroniczny zegarek, kuchenkę mikrofalową, a także urządzeniami od sąsiadów lub antenami z jakiegoś masztu telefonii komórkowej postawionego nieopodal.
Jeśli ktoś czuje się „atakowany przez wi-fi telewizora” to muszę polecić wizytę u specjalisty. Tylko nie radiestety, wróżki czy alchemika. Najlepiej zgłosić się do swojego lekarza rodzinnego. Albo, co jeszcze lepsze, zgłosić się do Zakładu Biofizyki Collegium Medicum na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prowadzone są tam badania nad elektrowrażliwością, więc osoby „atakowane przez WiFi” mogą popchnąć polską naukę do przodu!
[Życie Kalisza] Po drugie sypialnia
Najważniejsze jednak, by maksymalnie wyeliminować lub ograniczyć promieniowanie w sypialni. Właśnie podczas snu nasze ciało najbardziej się uzdrawia, regeneruje i odmładza, a pole elektromagnetyczne i pole elektryczne może w tym przeszkadzać, podobnie jak zjedzenie posiłku na chwilę przed zaśnięciem.
Dokonując rozbioru logicznego powyższego zdania można dojść do wniosku, że pole elektromagnetyczne wywiera na człowieka taki sam wpływ jak wieczorny posiłek. To w sumie budująca deklaracja, ale stoi trochę w sprzeczności z resztą artykułu. Jeśli pole elektromagnetyczne „szkodzi” tak samo, jak późna kolacja, to chyba nie ma się czego bać?
Pomiary PEM
[Życie Kalisza] Pomiary
Niejonizujące promieniowanie elektromagnetyczne z wcześniej wymienionych urządzeń można zmierzyć. Osobiście używam niemieckich mierników z antenami kierunkowymi potrafiącymi wskazać źródło (taki jak na zdjęciu).
Na zdjęciu, o którym mowa widnieje urządzenie HF38B firmy Gigahertz Solutions. Piszę „urządzenie”, a nie „miernik”, ponieważ nie spełnia on wymogów pozwalających na wykonywanie pomiarów PEM w środowisku, w tym w otoczeniu stacji bazowych. Nie jest wzorcowane, czyli regularnie kalibrowane do zewnętrznego wzorca, mierzy „elektrosmog”, czymkolwiek on jest, a nie pole elektromagnetyczne, itp., itd., etc.
Co więcej, w podobnym urządzeniu tego samego producenta (Gigahertz Solutions HF35B), po zdjęciu obudowy ekranującej w torze wejściowym znalazłem… tekturę. Nie mam pojęcia czemu ta tektura miała służyć i dlaczego producent ją tam umieścił. Jedno jest pewne – tektura nie jest materiałem często spotykanym w miernikach. Ciekawe ilu z użytkowników tych, wcale nietanich przecież urządzeń, wie o tym, że jednym z ich kluczowych komponentów jest tektura?
Tutaj informacja dla czytelników Życia Kalisza. Wykonywanie pomiarów PEM wymaga: a) wiedzy, b) odpowiedniego sprzętu. Samodzielne mierzenie takim „miernikiem” jest całkowitą stratą czasu, a podobnymi „miernikami” zwykle posługują się szarlatani. Nie dajcie się oszukać!
[Życie Kalisza] Promieniowanie z tych urządzeń ma bardzo niejednorodny rozkład w przestrzeni mieszkania. W jednym miejscu pokoju miernik pokaże bardzo silne, a już pół metra dalej 100 razy słabsze.
Mam nieodparte wrażenie, że autor nie zastosował się do swoich obliczeń „kwadratu odległości”. W tamtym ćwiczeniu po przesunięciu miernika o pół metra natężenie pola wzrastało czterokrotnie, teraz zmiana o pół metra to już spadek stukrotny… Przydałby się jakiś wspólny mianownik tych wszystkich eksperymentów. Takim mianownikiem mogłaby być na przykład rzetelna wiedza.
Gadżety „chroniące przed PEM”
[Życie Kalisza] Pamiętajmy również, że najbardziej narażone mogą być dzieci. Jednym z tego powodów jest fakt, że mają one cieńsze czaszki. Różnie mogą reagować różne części ciała Dla przykładu, wykazano, że macica kobiet absorbuje 20 razy więcej promieniowania niż reszta ciała. Pomiar zatem wskaże lepsze i gorsze miejsca dla łóżka. Wskaże także niepotrzebnie promieniujące urządzenia albo podpowie, czy ekranować okno specjalną zasłonką lub firanką, gdyby źródło silnego promieniowania było na zewnątrz, np. maszt telefonii, wi-fi sąsiada, systemy alarmowe, itp.
Skoro mieliśmy już pseudomierniki, domniemaną elektrowrażliwość, podejrzenie spisku (brak niezależnych badań!), to nie mogło zabraknąć baldachimów, zasłon i firanek, które mają chronić przed „zabójczym PEM”. Aż dziw bierze, że nie zamieszczono zdjęć albo linków, ani nie wspomniano również o magicznej, ekranującej farbie do ścian. Wtedy byłby komplet! Co ciekawe podobne produkty poleca pewien uznany „specjalista” od pola elektromagnetycznego, „dr inż. Jerzy Weber”. Panu Weberowi serwis Demagog poświęcił cykl interesujących artykułów opisujących studium celowej dezinformacji i propagowania sprzecznych z nauką treści.
Dobrze, że autor, prócz magicznych firanek i zasłonek nie poleca do kompletu popularnej w pewnych kręgach biżuterii „anty-5G”, która mając chronić przed szkodliwym promieniowaniem, sama okazała się radioaktywna. Pisaliśmy o tym na blogu w tekście „Radioaktywna biżuteria „anty-5G” zakazana w Holandii… nadal jest dostępna w internecie”.
Na koniec smutna konstatacja. Takie artykuły jak ten opublikowany w Życiu Kalisza nie wpływają dobrze na społeczne postrzeganie zawodu dziennikarza. Warto o tym pamiętać.
Niniejszy materiał ma charakter publicystyczny. Jest to subiektywny felieton, stanowiący wyraz osobistych przekonań i opinii autora. Nie jest to oficjalne stanowisko redakcji bloga „Na fali nauki” i różni się pod tym względem od Artykułów i Aktualności.