Lęk przed nieznanym towarzyszył człowiekowi od zawsze – dotyczyło to radia, kanalizacji czy telewizji. Można by pomyśleć, że w 21. wieku oswoiliśmy się z dynamicznym rozwojem technologii. Jednak są ludzie, którzy wierzą, że „elektrosmog” to poważny problem i uważają się za osoby elektrowrażliwe. Eksperci z Collegium Medicum UJ postanowili zbadać to zjawisko i wydali raport podsumowujący badania.
Technofobia jest uporczywym i chorobliwym lękiem przed nowoczesnymi technologiami. Za genezę technofobii uznaje się okres rewolucji przemysłowej, która była skokiem cywilizacyjnym na niespotykaną dotąd skalę. Ruch luddystów powstał na początku 19. wieku i składał się z przedstawicieli sektora gospodarczego, który został bezpowrotnie zmarginalizowany w wyniku mechanizacji produkcji.
Rzemieślnicy, tkacze i wolni chałupnicy utracili dotychczasowy status społeczny i ekonomiczny. Ich narastająca frustracja przerodziła się w czyny – napadali na tkalnie, niszczyli krosna. Luddyści byli pierwszym ruchem społecznym, który winą za obniżenie dotychczasowego standardu życia obarczył sektor technologiczny.
„Elektrosmog” a współcześni luddyści
Bardzo podobnie wygląda obecnie sytuacja w przypadku przeciwników telefonii komórkowej. Stworzyli oni wyrażenie „elektrosmog” – przez analogię do smogu, który faktycznie zanieczyszcza powietrze szkodliwymi substancjami (np. pyły PM10 oraz PM2,5), które są emitowane do atmosfery w wyniku spalania paliw stałych. Przeciwnicy telefonii komórkowej twierdzą, że podobnie jest z nadmiernym promieniowaniem pola elektromagnetycznego pochodzącego przede wszystkim z infrastruktury telekomunikacyjnej, sieci Wi-Fi, technologii Bluetooth czy telefonów komórkowych, które miałyby być źródłem „elektrosmogu”. Ale naukowcy są zgodni, że takie zjawisko po prostu nie istnieje.
Twórcy „elektrosmogu” zapomnieli o tym, iż oprócz tego wytworzonego sztucznie (od silników elektrycznych, przez żarówki, sprzęt RTV i AGD, aparaturę medyczną, aż po radiotelefony) istnieje również PEM pochodzące ze źródeł naturalnych: kosmos, wyładowania atmosferyczne oraz Ziemia (ruch obrotowy względem atmosfery i jonosfery). Promieniowanie elektromagnetyczne pochodzące ze źródeł naturalnych stanowi tzw. tło elektromagnetyczne Ziemi, w którym najważniejszą rolę pełnią oddziaływanie wiatru słonecznego oraz wyładowania atmosferyczne. Są to zjawiska, na które nie mamy wpływu, jednak mogą znacząco wpływać na poziom promieniowania elektromagnetycznego w środowisku. Ten temat poruszaliśmy wiele razy, na przykład w artykule „Elektrosmog – co to jest i czy naprawdę istnieje?”.
Na pewno szkodliwe może być promieniowanie jonizujące, czyli takie, w którym energia promieniowania jest na tyle wysoka, że jest ono w stanie negatywnie oddziaływać z materią (m.in. z ciałem człowieka) i wywołać zjawisko jonizacji (oderwanie elektronu od atomu). Ale nawet ono, wykorzystane w odpowiedni sposób, może być pożyteczne. Jest przecież powszechnie stosowane – RTG, tomografy komputerowe czy angiogramy wykorzystują właśnie promieniowanie jonizujące w ważnej gałęzi medycyny, jaką jest diagnostyka.
Czy „elektrowrażliwość” to prawdziwa choroba?
Jednym z potencjalnych efektów oddziaływania PEM na zdrowie jest występowanie idiopatycznej nietolerancji środowiskowej przypisywanej oddziaływaniu pól elektromagnetycznych (IEI-EMF, Idiopathic Environmental Intolerance-ElectroMagnetic Fields), wcześniej zwanej nadwrażliwością elektromagnetyczną (EHS, Electromagnetic Hyper Sensitivity). Tej drugiej nazwy się już nie używa, ponieważ szeroko prowadzone badania nie udowodniły zależności przyczynowo-skutkowej pomiędzy ekspozycją na PEM a występowaniem objawów u badanych pacjentów.
IEI-EMF zgodnie z definicją WHO z 2005 roku pojęcie to odnosi się do „objawów, które są odczuwane w bliskości lub podczas użytkowania urządzeń elektrycznych oraz w różnym stopniu wpływają na samopoczucie lub poczucie zdrowia oraz są przypisywane oddziaływaniu tych urządzeń”.
Według WHO „większość przeprowadzonych badań wskazuje, że osoby narażone na pole elektromagnetyczne nie są w stanie wykryć ekspozycji na PEM bardziej precyzyjnie niż osoby nienarażone. Dobrze kontrolowane i przeprowadzone badania z podwójnie ślepą próbą wykazały, że ich objawy nie były skorelowane z narażeniem na PEM”. Brak udowodnionego związku pomiędzy ekspozycją na PEM a występowaniem dolegliwości nasuwa wątpliwości wobec samej istoty zjawiska i jego rozpoznania jako medycznej diagnozy. W świecie nauki od dłuższego czasu panuje konsensus, iż taka choroba po prostu nie istnieje. Pisaliśmy o tym na naszym blogu w artykule „Elektrowrażliwość w świetle badań”.
Większość osób określających się jako elektrowrażliwe dokonuje samodiagnozy pod wpływem pseudonaukowych informacji, których jest dużo w internecie. Są osoby, które uważają, że problemem jest każde promieniowanie elektromagnetyczne generowane sztucznie przez człowieka. Obawiają się niewidzialnej chmury „elektrosmogu” i uważają, że jedyny ratunek to powstrzymanie sieci 5G i wyłączenie większości już istniejących masztów telefonii komórkowej. Wiele osób przekonanych o swojej nadwrażliwości na PEM utożsamia pogarszający się stan zdrowia z masztami komórkowymi lub routerami Wi-Fi. To powstrzymuje je przed pójściem do lekarza, co w konsekwencji może kosztować je zdrowie, a nawet życie.
Raport Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego
Nie ma wiarygodnych dowodów potwierdzających negatywny wpływ pola elektromagnetycznego na ludzkie zdrowie. Jednym z najnowszych przedsięwzięć w tym zakresie jest projekt badawczy Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, w ramach którego opublikowano dokument „Badanie związku pomiędzy częstotliwością występowania nadwrażliwości na pole elektromagnetyczne, a wybranymi czynnikami środowiskowymi, w szczególności zanieczyszczeniem powietrza (smogiem) oraz średnim poziomem natężenia pola elektromagnetycznego pochodzącego od stacji bazowych telefonii komórkowej”.
W celu uzyskania wiarygodnych konkluzji wykorzystano dane z analizy „Wpływ PEM na organizm człowieka” wykonanej w 2020 roku na reprezentatywnej grupie 2000 osób zamieszkałych na terenie 12 miast.
Po dokonaniu analizy zgromadzonych danych „(…) wydaje się, że nie istnieje powiązanie pomiędzy częstotliwością występowania EHS+ (osoba, która na podstawie określonego kryterium została zakwalifikowana do grupy osób potencjalnie nadwrażliwych na działanie pól elektromagnetycznych) a parametrami opisującymi narażenie na realną ekspozycję na PEM. Jedynie mediana składowej elektrycznej pola (PEM_Med) koreluje z liczbą EHS+ (…) Zaskakujące jest jednak to, że jest to korelacja ujemna, co można kolokwialnie skwitować stwierdzeniem, że tym więcej osób postrzega się jako nadwrażliwe, im pole jest słabsze. (…) Na podstawie (…) danych można wysnuć przypuszczenie, że nie ma związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy poziomem ekspozycji na PEM w środowisku a liczbą osób postrzegających się jako nadwrażliwe na PEM. Bardziej śmiałym wnioskiem, który wymagałby potwierdzenia w dalszych badaniach, jest stwierdzenie, że realna ekspozycja na PEM nie jest przyczyną nadwrażliwości elektromagnetycznej. Wyniki uzyskane w opisywanym projekcie, wskazują na to, jaką metodykę należy zastosować i w jaki sposób przeprowadzić w przyszłości badania związków pomiędzy częstotliwością EHS+ a zanieczyszczeniem powietrza.”
Winny „elektrosmog” czy smog?
Konkluzja naukowców z Collegium Medicum UJ o braku korelacji pomiędzy częstotliwością występowania EHS u osób określających się jako elektrowrażliwe (EHS+) a parametrami opisującymi narażenie na realną ekspozycję na PEM jest zgodna z wynikami badań prowadzonych w zagranicznych ośrodkach naukowych. Badanie oferuje alternatywne wytłumaczenie nieistniejącego zjawiska elektrowrażliwości. Według naukowców UJ zespół objawów błędnie przypisanych ekspozycji na PEM może być wynikiem pomylenia prawdziwego smogu z wymyślonym „elektrosmogiem”.
W badaniu czytamy: „stężenie pyłu zawieszonego PM10 (…) w powietrzu ma bezpośredni związek z częstotliwością występowania smogu(…). Taki widoczny i ogólnie dostępny wskaźnik zanieczyszczenia powietrza w większym stopniu niż czynniki, które nie dają tak widocznych efektów, uczula ludzi na problem skażenia środowiska, w którym przebywamy. (…)Zwróćmy uwagę, że w przypadku ekspozycji na PEM mamy do czynienia z dodatkowym wzmocnieniem efektu powiązania do zanieczyszczenia PM10 i smogu, ponieważ w świadomości społecznej już od jakiegoś czasu powszechnie funkcjonuje określenie «smog elektromagnetyczny», co może prowadzić do bardzo bezpośrednich skojarzeń i przekładać się na powiązanie zjawiska postrzegania się jako osoba EHS+ z częstotliwością obserwowania smogu.”
Naukowcy Collegium Medicum UJ oczywiście zalecają przeprowadzenie dalszych badań na większej grupie osób. Badań na szerszą skalę, w kilkudziesięciu miastach o bardziej zróżnicowanym stopniu zanieczyszczenia powietrza niż miało to miejsce w ich raporcie. Biorąc pod uwagę analizowane czynniki najbardziej prawdopodobny scenariusz, w którym istnieje powiązanie pomiędzy stężeniem PM10 a liczbą osób postrzegających się jako EHS+. Aby potwierdzić ten wniosek należy bezwzględnie uzyskać większą liczebność grupy osób ankietowanych w poszczególnych miastach wybranych do analizy. Może ona być proporcjonalna do całkowitej liczby mieszkańców.
Źródło: Instytut Łączności